3. Klasztor [Monte Cassino] (Lech Makowiecki)
[Powrót do tekstów z płyty Katyń 1940. Ostatni list]
4. Klasztor [Monte Cassino] (wykonanie – Lech Makowiecki)
Byłem Tam kiedyś – ubogi pielgrzym –
turysta z Polski – klasy „B”.
Na mym plecaku (wściekle czerwonym),
rozpięty Orzeł bielił się.
Sypnął mi piachem, mijając w pędzie,
z literką „D” – mercedes cud.
Zboczyłem z drogi by siły zebrać
i w cieniu góry znaleźć chłód.
Nade mną klasztor – cel i przeznaczenie,
na stromym wzgórzu dumnie trwał.
Piąłem się w górę, jak Syzyf wytrwale,
czepiając się rozgrzanych skał.
Ktoś tu przede mną, kiedyś się wspinał,
zdzierał paznokcie aż do krwi.
Znalazłem łuski i hełm rozstrzelany
pokryty kurzem rudej rdzy.
I wtedy nagle – spłynęła na mnie
siła nadludzka, dziki gniew.
Biegłem ku niebu, miotając przekleństwa,
szaleństwo chwili – płacz i śmiech.
Kiedy w euforii – brudny, spocony –
zdobyłem ten piekielny stok.
Poczułem na sobie (do dziś to pamiętam),
czyjś zimny i szyderczy wzrok.
Podniosłem oczy, coś we mnie pękło,
tamten ze strachem – cofnął się.
Skrył swą pogardę za szybą czarną,
merca ze znaczkiem „D”.
Z gardłem ściśniętym, niby pijany,
ku rzędom krzyży szedłem sam.
W ręku trzymałem bukiecik maków
Zerwany gdzieś na zboczu – tam.
Bóg litościwy – słońce przysłonił,
chmurami ciężkimi od dżdżu.
Twarz wystawiłem na chłodne krople,
gorączka mijała już.
Przede mną była droga daleka,
z której pozostał dziś mi:
w starym paszporcie – zasuszony – płatek czerwony od krwi…