Nie wypominajmy rodziców
„Nie wypominajmy dzieciom rodziców!”, „syn nie może odpowiadać za ojca!” (itp., itd.) – różne takie sformułowania czytamy, kiedy przytaczana jest (często mroczna) przeszłość rodzicieli polityków czy dziennikarzy III RP.
Oczywiście, fakt posiadania dziadka w Wehrmachcie nie czyni wnuczka nazistą, natomiast czy możemy całkowicie skreślić poniższe, ludowe maksymy?
- Jaki ojciec – taki syn
- Niedaleko pada jabłko od jabłoni
- Czego Jaś się nie nauczył, tego Jan nie będzie umiał
- Czym skorupka za młodu nasiąknie – tym na starość trąci
Dlaczego prawdy powtarzane przez wieki miałyby nagle stracić na aktualności? A może należy traktować je wybiórczo – nie w odniesieniu do każdego? A może pójść dalej? Może WSZYSCY politycy czy dziennikarze III RP, wychowani w rodzinach stalinowskich, komunistycznych, antypolskich nie nasiąknęli domową mentalnością i sposobem myślenia? Może wszyscy oni są wyjątkowi? A może jednak nie są to ludzie zgoła niezwykli, odporni na środowisko domowe? A jeśli są to jednak przedstawiciele gatunku ludzkiego, którzy (chcąc – nie chcąc) przypominają rodziców w gestach, nawykach, działaniu… Oczywiście, istnieją przykłady wyjątkowej asertywności (odporności) na wpływ rodziców (córka przeciwieństwem matki itd.), ale ile ich jest? Jakże często widzimy bezpośrednie naśladownictwo, podobieństwo fizyczne i mentalne?…
Czy dzieci przypadkiem bronią rodziców, nawet w beznadziejnych sytuacjach? Czy Ola Kwaśniewska naprawdę wierzyła, że jej Tatę dopadła nagle wściekła choroba filipińska?… Dzieci krzywdzone przez rodzica często się na niego nie skarżą, nie zgłaszają problemu. Przecież to „nie wypada” donosić na rodzinę. Terroryzowana żona latami żyje z oprawcą, z różnych przyczyn akceptuje reguły takiego życia. To patologia? Nie, psychologia…
Przyjmijmy (dla uproszczenia), że 1/3 dzieci naśladuje rodziców bardzo, 1/3 trochę, a 1/3 wcale. Skoro tak, to czy nie jest niebezpiecznym fakt, iż tak wielu (jedna trzecia!) decydujących o naszych losach ludzi (oraz komentatorów tych decyzji, którzy stanowią dla nas źródło opinii) nie jest odpowiednio wychowana, by dbać o interes niepodległej i suwerennej Polski?
Czy są wiarygodne informacje przekazywane przez dziecko komunisty na temat działań ojca komunisty i jego kolegów? Czy nie jest bardziej wart zaufania ten, kto wychowany został w patriotycznej, polskiej, antykomunistycznej rodzinie? Czy nie jego spojrzenie bardziej krytycznym wobec władzy, a zatem bardziej korzystnym dla nas – Polaków? Pomyślmy pragmatycznie…
Co ciekawe, tezę o „haniebności” poszukiwań wiedzy na temat korzeni osób publicznych głoszą media lewicowe (zwane czasem „liberalnymi”). Te same, które w czasie kampanii wyborczej wytykały Romanowi Giertychowi dziadka endeka (zarzut iście dramatyczny) czy insynuowały, że ojciec Jarosława Kaczyńskiego zdradzał żonę. Im wolno? Robi się jeszcze bardziej intrygująco, kiedy zajrzymy poza granicę Polski. W internecie można bowiem przeczytać szczegóły życiorysu matki Baracka Obamy, a Władimir Żyrinowski został pośmiewiskiem, kiedy wyszedł na jaw nieudolnie skrywany przez niego fakt, iż jego ojciec nie był wcale Rosjaninem.
Hipokryzja osób związanych z lewą stroną życia publicznego bierze się z faktu ich powiązań, rodzinnych i „towarzysko-biznesowych” z komunistycznym aparatem władzy PRL. Redaktor naczelny „Newsweeka” po artykule nt. Rajmunda Kaczyńskiego mówi, że opinia ma prawo znać korzenie najważniejszych postaci życia publicznego. Ten sam „Newsweek” natomiast, po ujawnieniu faktu, iż matka sędziego Igora Tuleyi współpracowała z SB pisze: „Na prawicy trwa lustrowanie przodków domniemanych wrogów PiS”.