1942 r.: Pacyfikacja wsi Kitów
[ Powrót do historii Polski ]
„Jednego dnia zginęły 164 osoby, ja jedna pozostałam przy życiu. Niemcy nadeszli od strony Tworyczowa. Było ich około 40. Siostry moje ukryły się. Miałam wtedy 12 lat. Zabrali mnie z mamą i babcią. Musiałyśmy dojść do placu, na którym byli ludzie z dziećmi spędzeni z całej wsi. Niemcy przyszli na plac z trzema karabinami maszynowymi i ustawili je w kierunku ludzi. Wytworzyła się straszna panika. Niemcy zaczęli strzelać. Ja w tym czasie upadłam i schowałam głowę pod pachę mamy. Poczułam w pewnej chwili, jak między palcami przeleciała kula. Przestrzeliła mi buty i poparzyła nogi. Wreszcie ucichło strzelanie. Podniosła się wówczas jedna młoda kobieta i zaczęła prosić, by jej darowano życie. Niemiec jednak strzelił do niej. Podszedł do mnie hitlerowiec, położył rękę na plecach, badając, czy żyję. Czekałam z zapartym tchem. Myślałam, że mnie zabije. Przerzucił mnie kilka razy z miejsca na miejsce. Ja nie ruszałam się, więc odszedł. Po chwili wrócił, wziął mnie za kołnierz, przerzucił mnie na drugie miejsce. Przeleżałam na łące do nocy. Następnie rozpoczęłam poszukiwanie mamusi. Szukałam jej między trupami. Poznałam ją po serdaku. Krzyczałam – mamusiu, mamusiu.”
Anna Pawelczyk – ocalała z Pacyfikacji wsi Kitów
W końcówce roku (jesienią) 1942 Niemcy rozpoczęli na obszarze Zamojszczyzny zakrojoną na wielką skalę operację wysiedleń polskiej ludności. Celem było wypędzenie ponad 100 tys. Polaków, a na ich miejsce planowano sprowadzić kolonistów niemieckich, głównie volksdeutschów z III Rzeszy, Węgier i Słowenii. Akcja wysiedleń została przeprowadzona w dwóch etapach. Pierwsze akcje wysiedleńcze przeprowadzono z 27 na 28 listopada 1942 roku, a do końca grudnia objęto nimi ponad 60 polskich wsi na terenie Zamojszczyzny. Drugi etap trwał od stycznia do początków kwietnia 1943 roku – tutaj objęto nimi zwłaszcza rejon powiatu hrubieszowskiego i de facto wysiedlono 63 wsie. Aktion Zamość, bo tak nazywała się podjęta przez Niemców akcja wysiedleń i związanych z nimi pacyfikacji była dowodzona przez Odilo Globocnika, dowódcy SS i policji w dystrykcie lubelskim.
Oczywistym jest, że tak bezwzględne działania podjęte przez niemieckiego okupanta spotkały się z odpowiedzią Polaków. O ile ludność podeszła raczej biernie do kwestii wysiedleń, to zbrojną akcję przeciwko Niemcom podjął polski ruch oporu. Partyzanci zarówno AK, Gwardii Ludowej, jak i Batalionów Chłopskich starały się na swój sposób paraliżować niemieckie ekspedycje wysiedleńcze – atakowano magazyny okupanta, sabotowano jego dostawy, jak i ścierano się zbrojnie z niemieckimi oddziałami wojskowymi. Zagorzały opór partyzantki zmusił nazistów do zawieszenia akcji wysiedleń. Aparat III Rzeszy wznowił je ponownie już po przeprowadzeniu szeregu akcji pacyfikacyjnych, które miały prewencyjnie ułatwić nową akcję wysiedleńczą i osłabić polskie podziemie w rejonie. Wieś Kitów stał się jedną z „ofiar” takiej niemieckiej ekspedycji karnej, chociaż bezpośrednią przyczyną jej spacyfikowania była chęć vendetty za atak polskich partyzantów na zamieszkałą przez Niemców wieś Nawóz.
Nawóz był wsią objętą niemiecką akcją wysiedleńczą, Aktion Zamość – polską ludność wygnano z niej 9 grudnia 1942 roku, a na jej miejsce ściągnięto volksdeutschów z Besarabii (obecnie część Mołdawii i Ukrainy). Nocą z 10 na 11 grudnia partyzanci z AK i Batalionów Chłopskich podjęli w Nawozie akcję odwetową. Niektóre źródła mówią, że Polakom udało się zabić kilku niemieckich kolonistów i spalono kilka gospodarstw, a inne, że partyzanci ograniczyli się zaledwie do oddania strzałów na postrach. Mieli także spalić jedno gospodarstwo w Nawozie. Faktem jest, że Niemcy postanowili za atak partyzantów ukarać ludność pobliskiego Kitowa.
Mieszkańcy Kitowa wiedzieli, że do ich wsi ma przybyć niemiecka delegacja, która będzie żądała od nich wytłumaczenia się z niedostarczenia kontyngentów rolnych. O terminie wizyty zaplanowanej na 11 grudnia uprzedził mieszkańców sołtys wsi. Dodał on, że Niemcy mogą próbować ukarać niepokornych rolników i sugerował dyskretne opuszczenie wioski. Część jej mieszkańców posłuchała dobrej rady i odpowiednio wcześniej z niej wywędrowała. Była to pewna liczba mężczyzn, w tym dwunastu uzbrojonych partyzantów z AK – ci nie chcieli pozostać w Kitowie, aby nie narażać mieszkańców (którzy ich aktywnie wspierali, m.in. dostarczając żywność i środki pierwszej potrzeby) na gniew niemieckiego okupanta. Faktem jest, że gdy Niemcy weszli do Kitowa 11 grudnia to we wsi przebywały w zasadzie wyłącznie rodziny, które wywiązały się wcześniej z obowiązku dostarczenia kontyngentu rolnego i nie podejrzewały okupanta o wrogie zamiary…
I rzeczywiście, gdy pierwsi Niemcy pojawili się około południa w Kitowie zachowywali się bezkonfliktowo – spacerowali po wsi, rozmawiali z mieszkańcami i nawet zjedli obiad. W świetle późniejszych wydarzeń istotne jest, iż podczas rozmów z wieśniakami niektórzy z Niemców sugerowali, że Kitów zostanie spacyfikowana i wprost doradzali jej mieszkańcom ucieczkę! Owe nietypowe ostrzeżenia pozwoliły uratować kilkanaście żyć ludzkich (m.in. córkę sołtysa).
Gdy zbliżał się powoli wieczór zachowanie spokojnych do tej pory niemieckich gości diametralnie się zmieniło. Błyskawicznie wieś została otoczona kordonem złożonym z żołnierzy i policjantów, a funkcjonariusze SS wraz z volksdeutschami przystąpili do intensywnej i dokładnej rewizji domów. Były to gwałtowne zajścia gdzie Niemcy zamordowali do dwudziestu Polaków, w tym całe rodziny.
W tej fazie pacyfikacji szczególne okrucieństwo wobec bezbronnych polskich cywili przejawiali niemieccy koloniści i volksdeutsche z Nawozu – bili, torturowali wieśniaków i w tym samym czasie szabrowali ich mienie. Wszystko co dało się wynieść było rabowane, w tym sprzęty gospodarstwa domowego oraz inwentarz żywy. Ponurym wydarzeniom nadaje kształt w swoim zeznaniu niejaki Joseph Scharenberg, niemiecki kat z SS, który brał udział w Pacyfikacji wsi Kitów.
„Zastaliśmy całą rodzinę składającą się z pięciu osób. Mówili po niemiecku. Byli to Polacy ewakuowani z Poznania. Ociągaliśmy się z wykonaniem rozkazu i zapytaliśmy dowódcę grupy, sierżanta Höfnera. Dopiero na jego nalegania wykonaliśmy polecenie. Kazaliśmy ludziom kłaść się na podłodze i strzelaliśmy do nich. Ja zastrzeliłem dziewczynę 18–19-letnią i dziecko 12-letnie. Było mi bardzo przykro”.
W pewnym momencie dowódca 25. pułku policji SS nakazał zakończenie mordowania mieszkańców na terenie wsi. Wydał za to rozkaz spędzenia całej pozostałej przy życiu ludności na pobliską łąkę. Te osoby, które nie były w stanie dowlec się na miejsce kaźni były zabijane na miejscu, często we własnych domach. Gdy na łące zgromadzono wiejskie dzieci, kobiety oraz mężczyzn Niemcy, oznajmili im, że zostali skazani na karę śmierci za „bandycką działalność”, po czym oprawcy przystąpili do masakrowania ofiar ogniem z karabinów maszynowych. Ranne osoby były dobijane ręcznie przez rozwścieczonych volksdeutschów i niemieckich kolonistów ze wsi Nawóz.
Dokładna liczba ofiar Pacyfikacji wsi Kitów jest trudna do oszacowania. Według „Rejestru miejsc i faktów zbrodni popełnionych przez okupanta hitlerowskiego na ziemiach polskich w latach 1939-1945” w Kitowie zamordowano 11 grudnia 164 osoby. Istnieją źródła mówiące o tym, że zginęło nawet do 174 osób. Faktem jest, iż wśród zabitych znalazło się co najmniej 28 dzieci mających wówczas mniej, niż 15 lat życia, jak i 75 kobiet (w tym dziewcząt).
Wraz z mieszkańcami Kitowa zginęło wówczas kilku mieszkańców innych miejscowości, Nielisza oraz Wólki Złojeckiej. Z masakry z życiem uszły zaledwie dwie dziewczynki, które udawały martwe pod stosem ciał. Niemieccy sprawcy pozostawili przy życiu także sołtysa, Marcina Poczenia – obarczyli go zadaniem wyprawienia ofiarom pochówku. Pacyfikacja wsi Kitów została dokonana przez SS i niemiecką policję, którym to aktywnie asystowali volksdeutsche i niemieccy koloniści. Rozkaz do wymordowania mieszkańców padł z ust niejakiego kapitana Edera.
Sołtys Poczeń wywiązał się z nałożonego na niego obowiązku i już następnego dnia ofiary Pacyfikacji wsi Kitów zostały pochowane w zbiorowej mogile uszykowanej w pobliżu miejsca kaźni. Z racji tego, że w Kitowie nie było komu chować pomordowanych, upamiętnienia ofiar pochówkiem podjęła się ludność ze wsi Tworyczów. Pacyfikacja wsi Kitów trafiła na łamy raportów Polskiego Państwa Podziemnego, jak i pisano o niej szeroko w polskiej prasie konspiracyjnej – była to jedna z najkrwawszych masakr podjętych przez niemieckiego okupanta podczas akcji wysiedleń prowadzonych na Zamojszczyźnie.