Olin – Pewex – Vogel

Szanowni Państwo! Młyny sprawiedliwości mielą powoli, ale coś tam przecież mielą. We wtorek, 16 stycznia, przed warszawskim sądem rozpoczęła się rozprawa karna przeciwko Andrzejowi Milczanowskiemu, byłemu ministrowi spraw wewnętrznych. Oskarżony jest on o zdradę tajemnicy państwowej, której miał dopuścić się w grudniu 1995 roku.

Wtedy właśnie Andrzej Milczanowski najpierw poinformował najważniejsze osoby w państwie, ze urzędujący podówczas premier Józef Oleksy jest rosyjskim szpiegiem o pseudonimie „Olin”, a potem powtórzył to oskarżenie z trybuny sejmowej.

Józef Oleksy konsekwentnie temu oskarżeniu zaprzeczał, chociaż okazało się, iż utrzymywał kontakty z oficerem KGB, pułkownikiem Ałganowem. Jednak, zdaniem Józefa Oleksego, kontakty te nie polegały na żadnym szpiegowaniu, tylko na „biesiadowaniu”.

Oskarżenie premiera rządu o szpiegostwo na rzecz Rosji wzbudziło zrozumiałe zainteresowanie opinii publicznej i pojawiły się żądania dymisji Józefa Oleksego. Na fali tej kampanii tygodnik „Wprost” wydrukował artykuł informujący, jak to PZPR przez co najmniej 18 lat transferowała do szwajcarskich banków ogromne sumy w dewizach.

Na przykład 31 sierpnia 1989 roku, na podstawie zezwolenia dewizowego, PZPR przekazała do szwajcarskiego banku 22 miliony franków szwajcarskich i 750 tysięcy dolarów. Autor artykułu twierdził, że w latach 1988-1989 PZPR otrzymała 800 zezwoleń dewizowych. Ile w takim razie pieniędzy ulokowała na tajnych kontach w szwajcarskich bankach, skoro tylko jednego dnia potrafiła przelać takie bajońskie sumy?

Nietrudno było domyślić się, skąd tygodnik „Wprost” ma te wiadomości. Ponieważ podawał dokładne dane z lat 1988-1989, a lata wcześniejsze omawiał tylko ogólnie, wszystko wskazywało na to, iż informatorem jest generał Zacharski, który – po wymienieniu go na amerykańskich agentów – został dyrektorem Peweksu, żeby się trochę pocieszyć po pobycie w amerykańskim więzieniu, gdzie odsiadywał wyrok za szpiegostwo.

A dyrektorem Peweksu był właśnie w tych latach, o których „Wprost” miał takie dokładne informacje. Ten przypadek, podobnie zresztą jak wiele innych, pokazuje, że tak zwane dziennikarstwo śledcze bywa w wielu przypadkach inspirowane przez razwiedkę dla jej własnych celów i że razwiedka wykorzystuje do tego zaufanych dziennikarzy.

Artykuł o pieniądzach, które PZPR kradła z Peweksu i chowała w Szwajcarii zdenerwował bardzo prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Zagroził on, że jeśli chociaż jedno słowo ukaże się na ten temat w mediach, to on w odwecie zarządzi „lustrację totalną”. Po tym ostrzeżeniu Jacek Kuroń i Karol Modzelewski napisali do prezydenta utrzymany w pojednawczym tonie list; niech już tylko Józef Oleksy ustąpi i znowu pełna zgoda.

I tak się stało. Już nigdy potem żaden z dziennikarzy śledczych nie poruszył sprawy tych pieniędzy, chociaż byłoby bardzo interesujące uzyskać odpowiedź na pytania – ile tego było, kto tymi pieniędzmi dysponował, albo nadal dysponuje, jaki robi z nich użytek – i tak dalej i tak dalej. Czy na przykład nie ma aby z nimi żadnego związku Peter Vogel vel Piotr Filipczyński?

W roku 1977 Piotr Filipczyński zamordował starszą kobietę i trafił do więzienia. W zagadkowych okolicznościach wyszedł z więzienia w roku 1983 i wyjechał do Szwajcarii, gdzie z miejsca z kryminalisty stał się finansistą, znanym pod nazwiskiem Petera Vogla.

W 1989 roku pojawił się nawet w Polsce w charakterze – jak to mówiono – nieformalnego księgowego lewicy. Prezydent Kwaśniewski najwyraźniej musiał poczuwać się wobec niego do jakichś zobowiązań, bo od 1999 roku zabiegał o jego rehabilitację, a w końcu ułaskawił go w roku 2005, niemal w ostatnim dniu swojej prezydentury.

Czy te sprawy będą rozpatrywane przed sądem prowadzącym sprawę Andrzeja Milczanowskiego? Tego nie wiemy, bo rozprawa jest tajna. Trochę trudno to zrozumieć, ponieważ śledztwo w sprawie „Olina”, prowadzone przez prokuratora Gorzkiewicza z Prokuratury Wojskowej, nie doprowadziło do wykrycie, kim tajemniczy „Olin” był.

Ustalono tylko, podobno ponad wszelką wątpliwość, że nie był nim Józef Oleksy. Niektóre gazety sugerowały, że „Olinem” mógł być generał Andrzej Anklewicz, podobno w tym charakterze podstawiony Rosjanom, ale i ten trop nie doprowadził do niczego.

Wyglądałoby zatem na to, że „Olina” w ogóle nie było, że to tylko taki wymysł, podobnie jak agenci o pseudonimach „Minim” i „Kat”. Ale skoro „Olin” nigdy nie istniał, to jaka właściwie tajemnicę państwową zdradził Andrzej Milczanowski? Dlaczego po ponad 11 latach jego proces toczy się przy drzwiach zamkniętych?

Tymczasem w ciągu tych 11 lat wyszły na jaw kolejne rewelacje. Józef Oleksy został oskarżony przez Rzecznika Interesu Publicznego o kłamstwo lustracyjne. Sędzia Nizieński zarzucił mu, że był funkcjonariuszem Agenturalnego Wywiadu Operacyjnego. Była to tajna formacja w ramach wywiadu wojskowego. Agenci AWO mieli być przerzucani na tyły wroga w czasie wojny i podlegali bezpośrednio Układowi Warszawskiemu.

Czy jednak ta zakonspirowana formacja nie została przypadkiem użyta do stworzenia w Polsce administracji tubylczej, kontrolowanej przez ościenne wywiady? Tego nie wiemy, chociaż wykluczyć tego nie można, podobnie jak i tego, że razwiedka zdążyła przez ostatnie 17 lat rozbudować sobie agenturę w mediach.

Takie wrażenie można było odnieść choćby z rozmowy, jaka 16 stycznia na antenie TVN przeprowadziła z Józefem Oleksym pani redaktor Monika Olejnik. W bardzo wesołej atmosferze oboje rozmówcy po prostu pili sobie z dzióbków, rozumieli się w pół słowa, a nawet bez słów – krótko mówiąc – rozmawiali, jak czekista z czekistą.

Dopiero na tym tle możemy we właściwych proporcjach ocenić presję lustracyjną na Kościół. Żeby było jasne – ja również uważam, że Kościół powinien doprowadzić do ujawnienia agentów we własnych szeregach, ale lustracja w Kościele nie może być zamiast lustracji w państwie, tylko obok. Tymczasem większość mediów jakoś nie kwapi się do wyświetlenia choćby tylko tych spraw, jakie przed chwilą przedstawiłem.

Może wobec tego wrócilibyśmy do sprawy owych pieniędzy, o których wzmianka tak zdenerwowała prezydenta Kwaśniewskiego, że aż zagroził „lustracją totalną”? Mam nadzieję, że obawa przed taką lustracją żadnego pryncypialnego dziennikarza śledczego nie sparaliżuje.

Stanisław Michalkiewicz.

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1272

Dodaj komentarz