Katastrofa Smoleńska – śledztwo rosyjskie
[ Strona informacyjna: Smoleńsk ]
[ Brzoza ] [ Ciała ofiar ] [ Czarne skrzynki ] [ Dwie wizyty ] [ Filmy ] [ Kłamstwa smoleńskie ] [ Komisja Millera ]
[ Książki ] [ Linki ] [ Lista ofiar ] [ Lot cywilny czy wojskowy? ] [ Lotnisko ] [ MAK ] [ Muzyka ] [ Mity smoleńskie ]
[ Obsługa lotniska ] [ Śledztwa ] [ Trotyl ] [ Wątpliwości ] [ Wrak ] [ Wybuch ]
[ Zespół Macieja Laska ] [ Zespół parlamentarny ] [ Zgony poza katastrofą ]
Rosjanie całkowicie przejęli śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej na skutek decyzji polskiego rządu, który obdarzył Rosjan pełnym zaufaniem. Jak się okazało strona rosyjska popełniła rażące błędy w śledztwie, nie wiemy czy to na skutek niekompetencji, czy też próby zatuszowania swojej winy w przyczynieniu się do katastrofy (zobacz informacje na temat komisji MAK). Możemy natomiast przyjrzeć się jak było prowadzone dochodzenie przez rosyjską stronę.
Zaraz po katastrofie skonfiskowano materiały i służbowy sprzęt dziennikarzom, załodze Jaka-40, który wylądował przed prezydenckim samolotem odebrano nawet telefony komórkowe, a załogę zamknięto na kilka godzin w samolocie. Rzeczy osobiste prezydenta i dowódców Wojska Polskiego i szefa BBN zostały przekazane Polakom przez Rosjan dopiero tydzień po katastrofie. W tym znajdowały się telefony prezydenta , szefa sztabu WP i szefa BBN oraz laptopy, informacje zawarte w tych urządzeniach były najprawdopodobniej również tajemnicami NATO.
Już po katastrofie uzupełniano braki w oświetleniu na lotnisku w Smoleńsku próbując zatuszować fatalne braki w jego wyposażeniu. Zobacz: Lotnisko w Smoleńsku. Manipulowano też dowodami przesuwając rozrzucone części samolotu, jak na przykład statecznik samolotu, który przeniesiono z rejonu drogi, bliżej miejsca upadku samolotu.
Nie wyjaśniono dlaczego kontrolerzy mimo świadomości, że nie ma warunków do przyjęcia samolotu na smoleńskim lotnisku i po odesłaniu samolotu Ił-76 (po dwóch nieudanych, prawie zakończonych katastrofą podejściach do lądowania) nie wysłali samolotu na zapasowe lotnisko. Co prawda kontrolerzy Paweł Plusnin oraz Wiktor Ryżenko próbowali uzyskać od przełożonych zgodę na odesłanie Tu-154M na lotnisko zapasowe, ale próby te zostały ucięte rozkazem pułkownika Nikołaja Krasnokutskiego aby sprowadzić samolot do 100m. Pułkownik Krasnokutski meldował znajdującemu się w Moskwie „towarzyszowi generałowi” Władimirowi Benediktowi, że samolot udaje się nad smoleńskie lotnisko zgodnie z planem.
Przez wiele dni po katastrofie nie potrafiono podać dokładnej godziny wydarzenia. Nie ma też nagrań video ze stanowiska obsługi lotów, jak podała komisja MAK nastąpiło zwarcie przewodów pomiędzy kamerą a magnetowidem. Wiktor Ryżenko, kierownik systemu lądowania, twierdził, że sprawdzał urządzenie i było ono sprawne. Komisja MAK unieważniła też niekorzystne zeznania kontrolerów, które złożyli w kwietniu i uznała w swoim raporcie zeznania z sierpnia 2010 roku, korzystne dla strony rosyjskiej.
Nie zabezpieczono miejsca katastrofy, część terenu gdzie mogły znajdować się bardzo ważne szczątki zasypano piaskiem, na teren zdarzenia mogli wejść przypadkowi ludzie, część „gapiów” zabrała na pamiątkę fragmenty wraku, nie przeszukano dokładnie terenu katastrofy, szczątki ludzkie oraz fragmenty samolotu czy nawet kawałki ubrań i dokumenty były odnajdywane jeszcze wiele dni i tygodni po katastrofie przez osoby postronne, wbrew zapewnieniom minister Ewy Kopacz, że teren został przez Rosjan dokładnie przeszukany a ziemia przekopana i przesiana na metr głębokości.
Sekcje zwłok ofiar katastrofy były niestarannie wykonane, doszło nawet do profanacji ciał. Już 11 kwietnia, czyli dzień po katastrofie zakończono sekcje zwłok, oznacza to, że były wykonywane w zbyt dużym pośpiechu. Jak wykazały późniejsze ekshumacje w ciałach ofiar zaszywano przedmioty, które nie powinny się tam znaleźć. W sekcjach zwłok nie uczestniczyli polscy patomorfolodzy, ponieważ przybyli oni do Smoleńska 11 kwietnia, już po zakończeniu sekcji. Zobacz więcej: Ciała ofiar katastrofy.
Zamiast zabezpieczyć najważniejszy dowód, czyli wrak, nastąpiło niewytłumaczalne niszczenie szczątków samolotu: cięcie ważnych fragmentów wraku na drobne kawałki, wybijanie ocalałych okien, przecinanie okablowania. Wrak przez wiele miesięcy stał na zewnątrz, wystawiony na działanie warunków atmosferycznych, a w dwa lata po katastrofie wrak starannie umyto, zapewne niszcząc w ten sposób ważne dowody. Zobacz więcej: Wrak tupolewa.
Uniemożliwiano pracę polskim śledczym, opóźniano przekazywanie materiałów i dokumentów, polscy prokuratorzy brali udział tylko jako obserwatorzy przy odczytywaniu zapisów czarnych skrzynek, nie mieli dostępu do odsłuchu materiału, otrzymali jedynie kopie zapisu z czarnych skrzynek i rejestratora lotu, oryginały znajdują się w Rosji. Zobacz: Czarne skrzynki. Droga wysyłania materiałów do Polski jest bardzo długa, wszystkie próbki pobierane przez biegłych były odsyłane do Moskwy, tam były przechowywane przez kilka tygodni, miesięcy, a potem były odsyłane do Polski. Strona rosyjska narzucała też, jakie części tupolewa mają być badane przez polskich śledczych.
Przed ogłoszeniem końcowego wyniku śledztwa komisji MAK w prasie pojawiły się kontrolowane przecieki o winie pilotów, utrudniało to zbudowanie logicznej i spójnej prawdy o katastrofie.
Z końcowego raportu MAK wynika, że Tu-154M podchodził do lądowania na autopilocie, który sterował zarówno wysokością, ciągiem, jak i kursem rządowej maszyny. Autopilot swoje działanie opiera na danych z GPS i innych wskazań przyrządów pokładowych, według zapisów ze stenogramów piloci schodzili spokojnie na autopilocie dopiero kilka sekund przed katastrofą zorientowali się, że są na złej wysokości. Autopilot opierał się na błędnych danych z komputera pokładowego, a piloci myśleli, że są znacznie wyżej. Mogło dojść do awarii autopilota, albo celowego zakłócania. Komisja MAK nie stwierdziła awarii, mimo to nie zajęła się błędnym naprowadzeniem przez GPS obarczając winą polskich pilotów będących pod wpływem nacisków przez jednego z pasażerów. Wszystkie dane mogące wyjaśnić tę sprawę znajdują się w rękach Rosjan.
Raport MAK stwierdza, że samolot uderzył w brzozę 5 metrów nad ziemią, 5,5 metra od końca lewego skrzydła. Tymczasem badania polskich, niezależnych ekspertów obalają tę tezę stwierdzając, że gdyby rzeczywiście doszło do kontaktu skrzydła z drzewem to skrzydło przecięło by brzozę jak nóż, a uszkodzenie skrzydła byłoby nieznaczne. Ponadto stwierdzają, że nawet gdyby końcówka skrzydła urwała się na wysokości 5 metrów, to musiałaby ona uderzyć w ziemię 12 metrów dalej. W rzeczywistości końcówka skrzydła została znaleziona 111 metrów za brzozą. Zobacz więcej: Brzoza.
Choć MAK, publikując raport, zakończył pracę, śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej nadal prowadzi rosyjska prokuratura. Zobacz też informacje na temat śledztwa prowadzonego przez stronę polską.